Ale i za oknem też nie mniej ciekawie. Małżonek mnie upomina, coby powoli przestawać karmić braci mniejszych, ale przecież pąków, owadów czy owoców albo jeszcze brak, albo jest ich jak na lekarstwo! Słonecznikiem zatem nie gardzą bogatki, czubatki, modre i ubogie sikorki (te ostatnie, maleństwa to moi ulubieńcy), czyże, dzwońce, zięby i wiewiórka. Wczoraj zaś ku mojemu zaskoczeniu, na śniadanie przyleciał (a raczej zleciał i oklapł na gałęzi) - grubodziub (!).
Wiewiórę trochę przeostrzyłam, ale jakoś tak przez szybę trochę zamgliło zdjęcie i coś trzeba było na to poradzić... Skubana wiedziała, że jest w obiektywie! :)
A to moje ukochane maleństwo. Grzeczne, spokojne... Zanim dopcha się przez stado bogatek i czyży do karmidełka, to już prawie nic tam nie zostaje :( Regularnie powtarzam i przypominam Miśce, że jej nóżki z pupki powyrywam, jak mi przyniesie któreś z tych maleństw!
P.S. Co do szykownego porcelanowego buta, hiciora z zeszłego wieku, z lat mej młodości... to stał i stał w szafce, i straszył. Miał iść na śmietnik, ale tak jakoś trafiłam na podobną przeróbkę w internecie, a że przy okazji cebula poszła mi w szczypior - to pomyślałam - a niech ma but, paskudny, to swoje drugie życie! Tylko czy aby stracił choć trochę z tej swej paskudności na takiej oto decou-morfozie? Hmm... :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz